20 sierpnia 2018

„In hoc signo vinces” czyli Beksiński w Warszawie


Zdzisław Beksiński

O Zdzisławie Beksińskim było ostatnio bardzo głośno.  Po pierwsze za sprawą doskonałej książki Magdaleny Grzebałkowskiej pt: „Beksińcy. Portret podwójny.”, o której pisałam tutaj. Po drugie, dzięki nagrodzonemu Złotymi Lwami na festiwalu w Gdyni filmowi „Ostatnia rodzina”Jana P. Matuszyńskiego.  
Skoro więc wiemy już jak żył i umarł słynny malarz, a także jego syn, żona, matka i teściowa, może warto również przyjrzeć się jego sztuce? Do końca września jest ku temu doskonała okazja: wystawa „In hoc signo vinces” w Muzeum Archidiecezji Warszawskiej.
Zdzisław Beksiński

Nie wszyscy wiedzą, że Beksiński swoją drogę artystyczną rozpoczął nie od malarstwa, lecz od fotografii. Dopiero później zaczął go pociągać rysunek a w końcu malowanie obrazów. I właśnie z takich trzech części składa się stołeczna wystawa.
Zaczynamy od obrazów. Są niepokojące, mroczne, trochę makabryczne. Mnie, po raz pierwszy oglądającej te prace na żywo, rzuca się w oczy mnogość detali niemożliwych do uchwycenia na reprodukcjach w książce czy zdjęciach w Internecie. Przed obrazami można stać i stać i wyszukiwać drobiazgi, które nadają dziełu coraz to inne znaczenie.
Mój mąż zwraca uwagę na jeszcze coś innego – niektóre z obrazów sprawiają wrażenie trójwymiarowych. W zależności od kąta, pod którym patrzymy, można dostrzec np. wystającą z obrazu nogę szkieletu. To oczywiście złudzenie, ale szalenie sugestywne.
Zdzisław Beksiński

W dalszej części znajdują zdjęcia. Ludzie, miejsca, ale wszystko podane w nietypowy sposób. Pierwszy raz miałam styczność ze zdjęciami Beksińskiego i muszę przyznać, że rzucają na kolana. Mistrz miał to coś, czego potrzeba dobremu fotografowi – niesamowite oko i wyczucie chwili. Żadne z jego zdjęć nie jest „ładne” w klasyczny sposób, ale są tak zrobione, że zostają w pamięci na długo.
Na końcu ryciny. One również przyciągają przede wszystkim mnogością detali, które dostrzec o wiele łatwiej niż na obrazach.  Mimo wszystko ta część podobała mi się najmniej – nie mogłam odnaleźć w rysunkach tej głębi czy może tych cieni, które tak fascynują w obrazach. 
I jeszcze mała dygresja: Zwiedzając różne wystawy zazwyczaj zabieramy ze sobą dzieci – po prostu nie mamy co z nimi zrobić. Do tej pory Julek na wszystkie wystawy reagował dość obojętnie, nie licząc „Dali kontra Warhol”, która śmiertelnie go znudziła i zmusiła Bartka do zwiedzenia jej w tempie ekspresowym (ale niewiele stracił, o czym pisałam tutaj).
Zdzisław Beksiński

Tym razem było inaczej. Julek (lat 3,5) po raz pierwszy był zaciekawiony obrazami. Zatrzymywał się przed każdym, pytał: „Mama, a ten to co to za jeden?” a potem sam opowiadał co widzi na obrazie i jakie uczucia się z tym wiążą. Co ciekawe, często dostrzegał to, co mnie umknęło. Móc popatrzeć na sztukę oczami trzylatka – świetne doświadczenie.
Zwiedzenie całej wystawy powinno wam zająć od 30 minut do godziny. Macie czas jeszcze tylko do końca września, więc warto to sobie zaplanować. Nie ma wejść na godziny, można przyjść o dowolnej porze.
  • Gdzie?  ul. Dziekania 1, obok Archikatedry Warszawskiej św. Jana na Starym Mieście
  • Do kiedy?  30 września 2018 r
  • Godziny: wt. – sob. : 12:00- 18:00; ndz.: 12:00-16:00
  • Ceny: 20 zł bilet normalny; 15 zł bilet ulgowy


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz