27 czerwca 2018

"Zimna wojna" - małe wielkie kino



Jego ostatni film zdobył Oskara w kategorii „najlepszy film nieanglojęzyczny”. Przy kolejnym poprzeczka zawieszona więc była bardzo wysoko. I Paweł Pawlikowski nie rozczarowuje.  Ponownie zachwyca, wcale nie mniej niż w przypadku „Idy”. Dzięki „Zimnej wojnie” już zdobył Złotą Palmę w Cannes dla najlepszego reżysera, a ja po wyjściu z kina idę o zakład, że to nie koniec laurów.

Najpierw w radiowej Trójce usłyszałam piosenkę. „Dwa serduszka” znałam do tej pory w wykonaniu zespołu Mazowsze i drugie, w trochę bardziej jazzowej wersji  - Anny Marii Jopek. Ta zaśpiewana przez Joannę Kulig nadaje tej prostej ludowej pioseneczce lekki rys dramatyczny i sprawia, że ciarki przechodzą po plecach. A potem przez kilka dni nie można przestać jej nucić.


A film jest taki, jak ta piosenka. Prosty, romantyczny, opowiedziany niemal szeptem a jednak z takim emocjonalnym pazurem, że pozostawia po sobie uczucie nostalgii na bardzo, bardzo długo. Zaczyna się pod koniec lat 40-tych, kiedy w Polsce komunizm zdążył już się rozgościć na dobre. Po wsiach z całego kraju poszukiwani są utalentowani ludzie do powstającego właśnie zespołu „Mazurek”. Pomiędzy dyrektorem artystycznym (Tomasz Kot) a jedną z tancerek (Joanna Kulig) rodzi się uczucie…

To film o wielkiej miłości dwojga ludzi, którzy bardzo chcą, ale nie potrafią żyć razem. Ich drogi schodzą się i rozchodzą a oni sami to przyciągają się to odpychają. Nie ma tu wielu słów, wielkich gestów. Nie trzeba ich. Wystarczy melodia, kilka prostych zdań, zabawa światłem i cieniem.

Pierwszy raz w życiu widziałam Tomasza Kota w roli amanta i muszę powiedzieć, że George Clooney mógłby brać od niego lekcje. Również Borys Szyc, po wielu spektakularnych wpadkach, nareszcie dostał rolę na miarę swojego talentu. A Joanna Kulig.... Joanna Kulig przyćmiewa wszystko. Jest zjawiskowa i promienieje energią rozjaśniającą wszystko wokół. To dziewczyna petarda.


Mój przyjaciel skomentował ten film słowami: „tak to nakręcili, że każdą klatkę można spokojnie wrzucać na insta”. Ja nie jestem social mediowym freakiem, więc takie porównanie nie przyszłoby mi do głowy, ale w sumie lepiej bym tego nie ujęła. Operator wykonał tu kawał dobrej roboty – zwłaszcza ostatnie kadry zapadają w pamięć a scena ślubu pozostanie w moim prywatnym zestawieniu bardzo wysoko na liście najpiękniejszych scen miłosnych w historii kina.

Idźcie do kina na ten film, bo to obraz na światowym poziomie, który zapamiętacie na długo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz